Wiele lat temu, bardzo niezadowolony z tempa, w jakim przyrastały kolejne zapisane strony jakiegoś ważnego wówczas dla mnie tekstu, zapytałem swego niemieckiego kolegę: - Słuchaj, Francois, ile stron oryginalnego tekstu jesteś w stanie napisać w ciągu dnia? Zastanowił się chwilę i odpowiedział: - Jeśli napiszę cztery, to jest już bardzo dobrze. Poczułem ulgę. Cztery strony, czyli ok. 7 tys. znaków, to był mój "dorobek" dnia, w którym nie istniało nic poza "wysiadywanym" tekstem. Posiłki były, albo ich nie było, były wzloty i przypływy weny, były zacięcia i przestoje, podczas których żadnego sensownego zdania nie udawało się skleić.
Od tamtej pory wyczulony jestem na relacje piszących o tym, jak piszą. Czy mają jakieś strategie (np. nulla dies sine linea), czy piszą w określonych porach dnia? Ciekaw byłem, co mają do powiedzenia ci, którzy uchodzą za dobrych stylistów, których teksty czyta się jednym tchem. To, co znalazłem, nie zaskoczyło mnie.
Oddaję głos Zygmuntowi Kałużyńskiemu: „Piszę z wielkim trudem, tak jak bym tłukł kamienie na szosie. […] Piszę jedno zdanie, wyglądam przez okno. Siadam, piszę drugie. Widzę, że pierwsze mi się nie podoba, zaczynam od początku. Co trochę napiszę, to przerywam, idę napić się herbaty albo posłuchać radia, znów usiłuję coś napisać – i tak w kółko. A ile kreślę, ile poprawiam! Każde słowo trzeba przemyśleć i ustalić. Mam jakąś potrzebę perfekcyjności i nigdy nie jestem zadowolony”.
(W. Kałużyński, Pół życia w ciemności.
Biografia Zygmunta Kałużyńskiego, Chotomów 2012, s. 314-315).
A teraz o Ryszardzie Kapuścińskim: „Nie znosi, gdy mu coś przeszkadza w pisaniu.
Potrzebuje spokoju, wyciszenia. Gdy tego nie ma, wszystko go drażni. […] Gdy
więc Alicja widzi, że zaczyna się miotać, nerwowo chodzi, siadają z Zojką
cichutko w kąciku, żeby nie rozdrażnić lwa jeszcze bardziej. […] Gdy pisanie
zaczyna iść gładko, on oznajmia uroczyście, że teraz to już pójdzie, że złapał
wiatr w żagle. Odczytuje pierwsze zdanie, Alicja skacze z radości. I tak… do
następnego akapitu. Zawsze pisał wolno, ledwo wyrabiał redakcyjne normy.
Zależało mu, żeby pisać dobrze, nie dużo. Dlatego zarabiał grosze”.
(A.
Domosławski, Kapuściński. Non-fiction,
Warszawa 2010, s. 105-106).
(A. Domosławski, op. cit., s.
194).
Taka jest cena, którą się płaci za przyzwoity tekst. To na pociechę (?) wszystkim moim studentom, którzy trudzą się pracami licencjackimi, magisterskimi... Im więcej piszesz, tym robisz to sprawniej. Ale w każdym twoim pisaniu ujawni się to, ile czytałeś...
Jejku! Panie Profesorze! Pański post dodał mi skrzydeł :) Dziękuję w imieniu swoim i Rodziny, która musi znosić nieustanną panikę i rozdrażnienie...
OdpowiedzUsuńNic dodać, nic ująć...
OdpowiedzUsuń