niedziela, 7 grudnia 2014
Moi studenci inspirują mnie...
Było to przed dwoma lub trzema laty. Po jednym z ostatnich wykładów w cyklu Polacy, Niemcy, Żydzi w Łodzi w XIX i XX w., jedna ze słuchaczek zadała mi pytanie: A co się stało ze zwierzętami domowymi, które mieli Żydzi przesiedlani z centrum Łodzi do getta?
Pytanie dźwięczy mi w uszach do dziś. Byłem wówczas po lekturze oryginału Kroniki getta łódzkiego. Blisko 4 tys. stron maszynopisu, w połowie w j. niemieckim. Miałem za sobą wiele lektur dotyczących getta Litzmannstadt, ale nigdzie nie było wzmianki o psach, kotach, kanarkach... Wśród ogromu gettowej tragedii nikt nie uznał za ważne, by wspomnieć o braciach naszych najmniejszych.
W odpowiedzi przywołałem wówczas jedyny obraz, który mogłem opisać i który dokumentował podobnego rodzaju troskę. Fotografia młodej dziewczyny, siedzącej na stacji Radegast. Właśnie przyjechała z Wiednia. W jednej ręce niewielka torebka, w drugiej zawiniątko z sadzonką kwitnącej róży. Cały jej dobytek...
W długim "zeznaniu" - autoreferacie o swoim dorobku, przedkładanym Centralnej Komisji do Spraw... przemilczałem wszystko to, co wiązało się z moimi zainteresowaniami i pracami w obrębie problematyki żydowskiej. Nadchodzi pora, by ujawnić kulisy prac nad wydaniem Kroniki getta łódzkiego...
Cdn
Dopisek z 19 grudnia 2014 r.: Przejrzałem kartka po kartce gruby segregator z dokumentami i korespondencją dotyczącymi wydania Kroniki getta. Nie mam wątpliwości: suita powinna mieć tytuł: Jak Niemcy Polaków "w trąbę" zrobili.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz